Istota sojuszy – zobowiązania i ich koszty
I znów nad Wisłą się martwimy, czy po wyborach w USA stan naszych gwarancji bezpieczeństwa nie ulegnie zmianie. Polityka jest zaiste kondycją dynamiczną, a nie statyczną. Zawody nigdy się nie kończą.
Aby w trakcie narastającej rywalizacji mocarstw w Eurazji wygrać grę z Rosją i Chinami i utrzymać supremację (a zatem obecny poziom gwarancji bezpieczeństwa wobec Polski), Amerykanie będą musieli wykazywać, że pomimo sporej odległości Waszyngtonu od Eurazji oraz kłopotów gospodarczych, interesy USA na superkontynencie są tak ważne, że Stany mogą ponieść takie same koszty, jak znajdujący się w Eurazji Rosjanie czy Chińczycy, i że są na takie wyrzeczenia gotowe. Tak było z pewnością w czasach zimnej wojny, gdy dzięki amerykańskiej postawie zachodni Niemcy oraz inni sojusznicy w zachodniej części kontynentu byli ostatecznie z grubsza przekonani (poza Francuzami), że Stany Zjednoczone będą bronić Europy Zachodniej nawet za cenę ataku nuklearnego na Waszyngton.
Czy sojusze są wieczne?
Czy w XXI wieku, w nowej sytuacji strategicznej w Eurazji, amerykańska postawa będzie taka sama? To pozwalałoby uspokoić Polskę lub Tajwan. Do tej pory w żadnej oficjalnej mowie przedstawicieli USA nie pojawił się jednak wystarczający argument strategiczny w tym konkretnym aspekcie. Szczególnie – jak i jakimi środkami (zamierzeniami) zamierzaliby to uczynić, zważywszy na wyzwanie, przed którymi Waszyngton stoi. Taki argument strategiczny nie padł na pewno z ust Donalda Trumpa latem 2017 roku w Warszawie, czy później podczas wizyty wiceprezydenta Pence’a, choć było w ich przemówieniach dużo ciepłych słów o Trójmorzu, była krytyka kontynentalnej biurokracji europejskiej oraz wiele pięknych zdań o wartościach i bohaterskiej przeszłości Polaków.
W szczególności powtarzany był argument, że Ameryka ma pozostać w Europie, by wspierać jej sojuszników. Jest to jednak argument nieprzekonujący, albowiem sojusze geostrategiczne nie polegają na czynieniu sobie przysług, lecz na zabezpieczaniu własnych interesów.
Również amerykańskie sojusze zawiązywane są po to, by służyły interesom USA, czyli po to, by USA mogły utrzymać swoją korzystną pozycję w Europie i w Azji. To jest konkretne spoiwo sojuszy. Jeśli Ameryka nie będzie potrzebowała utrzymywać swojej pozycji w Europie lub nie będzie już w stanie tego robić, to amerykańskie zobowiązania oraz amerykańska obecność i tak znikną.
Między Azją a Europą zachodzi jedna podstawowa różnica. W Azji po ewentualnym wycofaniu się Ameryki sojusznicza wobec USA Australia będzie zmuszona współpracować z Chinami w ten czy inny sposób – bo Chiny to potęga gospodarcza. W Europie jest inaczej: Rosja jest gospodarczym słabeuszem, więc państwa pomostu bałtycko-czarnomorskiego, zwłaszcza wsparte przez Niemcy, mogą sobie bez gospodarczej współpracy z Rosją śmiało poradzić. Tyle z perspektywy amerykańskiej.
A może będzie, jak mówił mi niedawno w rozmowie Peter Zeihan – że Amerykanie odchodzą z Europy na dobre i by nie wierzyć ich deklaracjom? Udają, że mają zamiar pozostać, bo to daje im wiarygodność. A wiarygodność jest walutą w sprawach międzynarodowych i dzięki niej mają ogromne wpływy polityczne w Polsce. Gdyby przyznali, że ich obecność będzie stopniowo słabła, traciliby wpływy już teraz, a tego by przecież nie chcieli!
Sojusze nigdy nie są wieczne, choć wiele osób tak właśnie myśli. Uważają tak zwłaszcza ci, którzy wierzą, że sojusze są oparte na więziach historii i kultury oraz na wspólnych wartościach, a nie na geostrategicznych interesach związanych z rozwojem, zapewnianiem bezpieczeństwa i wzmacnianiem potęgi. Takie fałszywe wyobrażenie o sojuszach, jakoby były one oparte na tożsamości, rodzi wiele negatywnych konsekwencji i pociąga za sobą błędy percepcyjne, także w grze statusowej między stronami, stwarzając mylne wrażenie, że ktoś komuś w ramach sojuszu robi przysługę.
Zbyt często zdarzało się ludziom w Polsce myśleć w ten sposób. Ale w stosunkach międzynarodowych tak to nie działa. Prawdziwe sojusze wymagają realnych zobowiązań i kosztów i tylko takie sojusze mają znaczenie, a wszelkie sentymenty ulatniają się jak poranna mgła, kiedy tylko zabraknie wspólnych interesów i celów. Gdy więc Ameryka zacznie odchodzić z Europy, nie będzie dzielić z sojusznikami swoich interesów.
Tak było wielokrotnie w historii świata. Na przykład, gdy we wczesnych latach 70. XX wieku Wielka Brytania wycofała się strategicznie z Azji i Oceanu Indyjskiego pomimo niezaprzeczalnie bliskich więzi historycznych i językowych oraz wspólnych wartości z Australią. Ówczesny brytyjsko-australijski sojusz wyparował w ciągu jednej nocy. Wielkie przemowy nie uratują niczego, jeśli tylko sojusz nie ma praktycznego celu i zasobów oraz zabraknie wspólnych interesów, które pozwalałby on realizować.
„Naród polski jest narodem wyjątkowo patriotycznym. Ten, kto umie poruszać struny naszego patriotyzmu, może wygrywać melodie zupełnie dowolne” – pisał Stanisław Cat-Mackiewicz o niezrozumieniu istoty sojuszów.
(…)
Siła polega na przerzucaniu kosztów na słabszego
Istotą potęgi jest osiąganie swoich celów po kosztach mniejszych niż koszty innego państwa, które próbowałoby się przeciwstawić sprawczości tego pierwszego.
Mocarstwa nie od razu egzekwują swoją potęgę wobec mniejszych państw bezpośrednio i w sposób ostentacyjny. I nie jest to takie łatwe. Nawet bowiem słabe państwa mogą w dużej mierze kontrolować, co się dzieje na ich terytorium. Mocarstwa mogą to zmienić, wysyłając wojska albo stosując wobec państwa słabszego sankcje ekonomiczne. Zamiast stosować od razu twarde ekonomiczne sankcje w celu zapewnienia pożądanego zachowania, mocarstwa najpierw oferują jednak nagrody lub narzucają koszty: na przykład zakupy broni lub nierówne traktaty handlowe.
W rzeczy samej głównym miernikiem siły międzynarodowej danego kraju jest jego zdolność do przerzucenia kosztów na inne państwa za niską cenę własną. Dlatego w sytuacji braku ładu konstruktywistycznego dochodzi do poszukiwania „lewarów”, do wiecznej rywalizacji i w rezultacie do gry o sumie zerowej między państwami. Z tego wynika, że nawet słabsze państwa mają zawsze jakieś pole manewru (chyba że są okupowane), pod warunkiem jednak, że są gotowe do zapłaty odpowiedniej ceny za wolność manewru.
Bez istnienia wiarygodności i siły Stanów Zjednoczonych oraz NATO polska polityka musiałaby siłą rzeczy polegać na zachowaniu maksymalnej niezależności po możliwie minimalnych kosztach w ciągłym napięciu balansowania wszędzie i na wszystkich kierunkach. Lub na porozumieniu się z Niemcami – zgodnie z ostatnimi ich propozycjami zgłoszonymi przez niemiecką minister obrony ( i zaakceptowaniu ich dominującej roli), ale z jednoczesnym zastrzeżeniem, że ostatecznym panem lennym nad Niemcami są Amerykanie ze swoimi zdolnościami nuklearnymi i globalną projekcją siły (tak zresztą proponuje minister obrony Niemiec).
Zarządzanie przez Warszawę presją w przyszłości na superkontynencie Eurazji będzie wymagało zimnych głów i spokojniejszych nerwów. Dobrze przygotowane siły zbrojne państwa mogą zapobiec temu, by obce mocarstwo narzuciło swoją wolę przez podnoszenie mu kosztów i zwiększanie ryzyka związanego z ewentualnym atakiem.
To zmusza do wyjrzenia poza schemat prymatu i odchodzącego już ładu postzimnowojennego, tak by dobrze rozegrać ewentualny moment przełomowy, nie dać się zaskoczyć i parafrazując anegdotyczną odpowiedź niemieckiego feldmarszałka Helmutha von Moltke – by mieć w szufladach scenariusze na wszystkie możliwe wydarzenia. Państwa, które mają szczęście przeżywać złoty okres pauzy strategicznej, nie potrzebują realnie polityki zagranicznej na wysokim poziomie skomplikowania, ponieważ system światowy „działa” wówczas na nie samoczynnie – jak po 1991 roku, a na pewno po roku 1999, gdy Rzeczpospolita przystąpiła do NATO, i po roku 2004, gdy wstąpiła do Unii Europejskiej. W innym wypadku państwa codziennie muszą podejmować wybory, trudne decyzje i dokonywać poświęceń, aby kształtować świat wokół siebie tak, by pozostać bezpiecznymi lub stać się bezpiecznymi i prosperującymi.
Nawet pozostając w sojuszu z USA, Niemcami czy Unią Europejską i tak należy dążyć do konsolidacji i rozwoju własnego obszaru rdzeniowego, bo wszelkie konstelacje z Niemcami, Unią Europejską czy Stanami Zjednoczonymi mogą nie być wieczne – w przeciwieństwie do Rzeczypospolitej.
Jacek Bartosiak
Jacek Bartosiak jest prawnikiem, założycielem i prezesem Strategy&Future. B. CEO of Central Transportation Hub, Poland – 2018-2019, partner zarządzającym kancelarią prawną Bartosiak & Partners (od 2004). Współtworzył PlayofBattle LLC in Austin. Był też Senior Fellow w The Potomac Foundation Washington D.C. 2015-2018. Jest członkiem Rady Autorytetów w programie „Made in Poland/Wyprodukowane w Polsce”, realizowanym w społeczności Business Dialog https://businessdialog.pl/made-in-poland
Pełny tekst artykułu jest w blogu Strategy&Future