Inflacja i regres gospodarczy – konsekwencja stosowania dopalaczy
Najkrócej mówiąc – doigraliśmy się. Przez długie dziesięciolecia świat rozwijał się i bogacił – nierównomiernie, ale jednak – dzięki zadłużaniu się i dzięki globalizacji, czyli łatwej dostępności kapitału, pracy, rynków i możliwej dzięki temu optymalizacji. Rozwijał się i bogacił nie dzięki innowacjom i ideom, ale dzięki dopalaczom. Ewentualne problemy i kryzysy gasił jeszcze większą ilością dopalaczy, np. drukowaniem pustego pieniądza, nie dopuszczając do samoregulacji rynkowej.
Aż do dzisiaj, do czasu, kiedy skumulowały się wielkie problemy świata:
– rozgrywka „na ostrzu noża” o prymat między mocarstwami starymi i aspirującymi, dzieląca świat na wrogie bloki, demontująca globalne łańcuchy dostaw
– wroga polaryzacja wewnątrz państw wynikająca w dużej mierze z nierównego dostępu do wspólnego bogactwa i szans awansu, a także obecności nie integrujących się imigrantów,
– katastrofy naturalne wynikające ze zmian klimatu i działań człowieka,
– tak duże zadłużenie państw, że zaczyna brakować chętnych na zakup kolejnych generowanych przez nie długów (wydatki bowiem daleko ponad przychody), chyba że za cenę, która spowoduje koszt pieniądza niszczący dla gospodarek tych państw.
W mediach często wymieniane są takie przyczyny utrzymywania się wysokiej inflacji jak wysokie i samospełniające się oczekiwania inflacyjne czy wysokie ceny energii i żywności w wyniku wojny w Ukrainie. To są już skutki prawdziwych, głębokich przyczyn, tych wymienionych wyżej. To nie są żadne wyjaśnienia.
Nie rozmyślamy o tych prawdziwych przyczynach, nikt nie żyje na co dzień globalnymi procesami, ale skutki każdy widzi wyraziście:
– dwucyfrowa inflacja w całym zachodnim świecie
– inflacja odporna na podnoszenie stóp procentowych
– spowolnienie gospodarcze na granicy recesji w bogatym świecie, katastrofalne w biednym świecie
– zapowiadająca fundamentalne zmiany w systemie finansowym świata, i każdym innym, śwaidomie z udziałem wolu lub…. przemocą.
Podnoszenie stóp procentowych oddziałuje na popyt, przynajmniej powinno oddziaływać na popyt. Aktualnie nie oddziałuje albo słabo oddziałuje: zarówno konsumenci polscy, jak niemieccy czy amerykańscy nieznacznie zmieniają swoje nawyki zakupowe, mimo powszechnego drożenia dóbr. W bogatym świecie zachodu nastroje są okropne, narzekania głośne, nawet demonstracje polityczne się zdarzają, ale kupujemy jak kupowaliśmy.
Oczywiście, kupujemy mniej lodówek i tapczanów, ale nie z powodu wzrostu cen, tylko dlatego że masowo nakupowaliśmy sobie tych dóbr w czasie pandemii. Wyniki sprzedaży ich producentów wracają do dynamiki przedpandemicznego po miesiącach gwałtownych nienaturalnych wzrostów.
Na razie ceny nieznacznie nadgryzają popyt, dając podkładkę do podnoszenia stóp procentowych: pieniądz drożeje, kredyt drożeje. To, oczywiście, wywołuje napięcie na rynku finansowym. Wyparowuje bogactwo. A wysoka inflacja ma się dalej dobrze.
Stopy procentowe nie mają bowiem wpływu na najważniejszą przyczynę wzrostu cen: na permanentne turbulencje w podaży, w łańcuchach dostaw, wynikające właśnie z wymienionych na początku przyczyn geopolitycznych czy klimatycznych. Koszty produkcji rosną i nic tu banki centralne nie są w stanie zmienić.
Oczywiście, rządy miałyby sposoby, aby zmniejszyć presję inflacyjną – mogą inaczej redystrybuować środki, mogą wdrożyć reformy zmniejszające publiczne wydatki, mogą zmienić podatki. Ale rządy nie mają w tym żadnego interesu, wręcz przeciwnie: im więcej pieniędzy mogę rozdać lub odpowiednio przekierować, tym większą mają władzę, i tym dłużej ją utrzymają. W USA, Niemczech, Polsce uchwalane są kolejne tarcze i programy osłonowe, które pompują pieniądze w gospodarkę…. zwiększając popyt. A kilka akapitów wyżej pisaliśmy, że banki centralne starają się go zmniejszyć w intencji obniżenia inflacji.
Wszystkie państwa mają długi i muszą zadłużać się jeszcze bardziej – na programy osłonowe, na zbrojenia, na opłacenie grup interesów, od których są zależni politycy. Wyższa inflacja nominalnie pozwala utrzymać relację długu do PKB. Co daje nadzieję na znalezienie kolejnych pożyczkodawców, o co jednak coraz trudniej. Czyli potrzebna jest jeszcze wyższa inflacja, więc jeszcze wyższe stopy procentowe, więcej jeszcze droższy pieniądz, więc jeszcze gorsze warunki do gospodarowania, więc niższe PKB, więc przydałaby się – rządowi – wyższa inflacja, itd. – aż do bankructwa albo jakiegoś pivota przerywającego ten destrukcyjny cykl.
Nie ma mechanizmu powrotu do niskiej inflacji w zachodnim świecie. Nie ma mechanizmu dalszego zadłużania się państw. Czy to wystarczy, aby innowacje wystrzeliły i stały się nowym motorem rozwoju? Jak to się zmieni – gwałtownie pod wpływem przemocy czy świadomie z udziałem woli?
Iwona D. Bartczak