EkonomiaSpołeczeństwo

Porównywanie gruszek z jabłkami – czyli jak zanika jakikolwiek dialog

Właściwie powszechnie w demokracji każdy podmiot polityczny musi tworzoną przez siebie strategię gospodarczą i społeczna ubrać w adekwatne opakowanie marketingowe.  Jednak w Polsce wystąpiły szczególne warunki do tego, aby marketing polityczny tak głęboko naznaczył społeczeństwo, że grozi zrujnowaniem również gospodarki i życia społecznego.

Po latach komuny ludzie – i zwykli obywatele, i członkowie elit, wszyscy – dostali nagle wiele praw obywatelskich, ale automatycznie nie nabyli z nimi świadomości i postaw obywatelskich.  A że generalnie byliśmy dość biedni, to prawa obywatelskie, w tym wyborcze stały się jedną z niewielu rzeczy, którą można było kupczyć. Wystarczyło pompować ambicje konsumpcyjne, aby obywatele dość łatwo oddawali swoje głosy tym, którzy grali na tych ambicjach. Wielu obywateli stało się po prostu klientami państwa. Wraz z podnoszeniem rangi konsumpcjonizmu spada ranga wartości, bo liczy się, co kto ma, a nie jak to uzyskał, dzięki czemu to uzyskał, jakim przymiotom i działaniom.

To nie jest pierwsza taka sytuacja w Polsce. W XVIII wieku zubożała po licznych wojnach szlachta też stała się klientami polskich i zagranicznych koterii, bo z majątku zostały jej tylko prawa obywatelskie. Wiemy jak to się skończyło – rozbiorami i zniknięciem Polski z mapy politycznej świata.

Dzisiaj politycy walczą metodami marketingowymi, wzmocnionymi przez technologię. Zadaniem propagandy każdej partii stało się wychwalanie własnego obozu i zgłaszanego programu oraz obrzydzanie konkurencji politycznej. W oparciu o zdobycie teorii propagandy i marketingu politycznego tworzy się łatwe do promowania programy polityczne (a właściwie gospodarcze i społeczne). Jako że każdy z programów jest efektem innego odbioru rzeczywistości, a więc i zawiera inne uproszczenia (konieczne aby lud pojął), więc w efekcie proponowane społeczeństwu programy są zupełnie nieporównywalne. Gorzej, bardzo często żaden nie odwzorowuje istniejącej rzeczywistości a proponowane drogi działania nie mają wiele wspólnego z racjonalnością postępowania prowadzącym do zakładanych celów. 

Politycy, jak wszyscy, podlegają ludzkim ograniczeniom w racjonalności. Z powodu bieżących interesów niezwykle chętnie stosują rozwiązania, które sprawdziły się w przeszłości, szczególnie jeśli sami je stosowali. I czynią to, pomimo iż w aktualnej sytuacji nie muszą one rokować sukcesu. Dzieje się tak z powodu dogmatycznego myślenia, z niedouczenia bądź lenistwa intelektualnego, a także z powodu usłużności dyspozycyjnych ekspertów, nie chcących narazić się szefom propozycją odejścia od dotychczasowego sposobu postępowania.

W wyniku wyżej wymienionych mechanizmów powstaje sytuacja, w której prowadzenie merytorycznego sporu staje się nie tylko niemożliwe, ale na dodatek nie jest racjonalne z punktu widzenia pozyskania klienteli wyborczej.

Pierwotnie możliwy spór merytoryczny staje się niezwykle trudny, drogi i właściwie niewykonalny. Społeczeństwo nie składa się bowiem tylko z dyplomowanych politologów, socjologów, ekonomistów i prawników. Dużo prościej i taniej odwoływać się do emocjonalnych bonmotów, które dobrze brzmią, nawet, gdy nie mają żadnego odniesienia do rzeczywistości. W ten sposób dużo łatwiej można zdobyć klientelę wyborczą. Stąd pojawia się taka olbrzymia ilość tematów zastępczych, połączona  z nachalnym idealizowaniem własnego obozu oraz obrzydzaniem (wyśmiewaniem, kompromitowaniem, stygmatyzacja) konkurentów.

Następuje powolna acz trwała stygmatyzacja na swoich-dobrych i nieswoich-złych w oparciu o zupełnie nieistotne kryteria, a nawet o zupełnie fałszywe informacje, odwołujące się do występujących w społeczeństwie, często zupełnie świeżej daty, choć zabobonnych przekonań.

Taki dyskurs społeczny (najczęściej przed wyborami) przypomina spór dwóch grup fizyków, z których jedna stworzyła fizykę bez tarcia a druga bez magnetyzmu. Na domiar złego jedni opierają swą przewagę kompetencji na tym, że członkowie ich grupy szczycą się bujnym owłosieniem, a więc nieprzeziębiane mózgi pracują perfekcyjne, a drudzy podnoszą, że wszyscy w ich grupie są wygimnastykowani i nikt nie posiada nadwagi, a jak powszechnie wiadomo nadwaga ogranicza żywotność, a więc i żywotność umysłów, a to już bezpośrednio prowadzi do błędnej budowy modeli i błędnych obliczeń.

Jak zatem w tej sytuacji zewnętrzni obserwatorzy dyskursu mają ocenić, która grupa ma rację i rozwiązania której grupy będzie im się lepiej służyło, słysząc przy tym głównie ilu u konkurencji jest łysych a ilu grubasów?    

Pomijanie argumentacji merytorycznej w sporach publicznych na rzecz argumentów silnie uproszczonych i emocjonalnych zawsze w jakimś stopniu istniało. Dzisiejsze jednak możliwości, jakimi dysponuje propaganda, technologia i nowoczesne metody oddziaływania podprogowego, pozwalają na nieporównanie skuteczniejsze tworzenie takiego systemu myślenia, w którym nie ma miejsca na merytoryczny dyskurs i dochodzenie do porozumienia. Odwołując się do przykładu fizyków, którzy mają dowieść prawdy teorii opartych o brak tarcia lub magnetyzmu, a w dyskusji głównego znaczenia nabierają ich fryzury i sylwetki.

Oddalenie się od argumentacji merytorycznej powoduje, że zwolennicy przekształcają się w wyznawców, którzy chętnie biorą za dobra monetę to, co mówią ich przywódcy, a odrzucają nawet najbardziej prawdziwe i racjonalne argumenty oponentów.

Taka walka polityczna prowadzi najpierw do idealizowania swoich i podważania wiarygodności innych w oparciu częściej o ośmieszanie niż siłę argumentów. W następnym kroku zaczyna rosnąć sceptycyzm wobec wszystkich polityków i osób publicznych, zanikają autorytety, rozpowszechnia się przekonanie, że od osób publicznych nie można wymagać więcej niż od siebie. Jako oczywiste akceptuje się ich niekompetencję, brak zasad moralnych i zwyklej ludzkiej uczciwości, Na autorytety kreuje się niedouczone gwiazdeczki o wątpliwej inteligencji, osoby znane z powodu w lepszym przypadku osiągnięć sportowych, w gorszym z powodu afer seksualno-finasowo-kryminalnych, czy nawet przypadkowego znalezienia się w kręgu zainteresowania mediów.

Zwróćmy uwagę, że akceptacja u  celebrytów politycznych niekompetencji i wad moralnych powoduje, że społeczeństwo upoważnia siebie również do identycznego postępowania. Tym łatwiej, iż widzi, że taka droga jest nagradzana (pieniądze, stanowiska, pozycja społeczna).

Stygmatyzacja osób i przenoszenie ich dowodu ich wiarygodności na elementy niemerytoryczne, na przykład na typ konsumpcji ( np. uprawiany sport czy sposób spędzania wakacji), podejście do określonych form sztuki (muzyka, film,etc) powoduje, że osoby o innych preferencjach  od uznawanego przez nas modelu, stają się niewiarygodne w obszarach, na których się znają, a zupełnie niezwiązanych z ich upodobaniami artystycznymi czy konsumpcyjnymi. I tak inżynier, prawnik, socjolog czy manager stają się niewiarygodni w swoim zawodzie, a proponowane przez nich rozwiązania odrzucane, jeśli są zwolennikami np. muzyki preferowanej przez inną grupę postrzeganą jako konkurencyjną.

Konsekwencje gospodarcze nie każą na siebie długo czekać. W państwie i społeczeństwa narasta chaos i biurokracja jako czynnik obronny stosowany przez sprawujących władzę, co powoduje ogromne marnotrawstwo. Społecznie pojawia się dobra pogoda dla skrajnych, podważających demokrację poglądów oraz absurdalnych rozwiązań problemów gospodarczych, jak np. wiele elementów tzw. tarcz antykryzysowanych.

Następuje zanik przywiązywania wagi do wiedzy, kompetencji, doświadczenia, solidności pracy i postaw prospołecznych, co przekłada się na pogorszenie się produktywności, a kreatywność zamienia się w pasożytnicze cwaniactwo. Następujące zatracenie wartości i standardów uprawiania polityki jest czynnikiem obciążającym każdą, nawet w miarę racjonalną strategię polityczną. Mechanizmy te, choć wydają się bardzo miękkie, są rujnujące dla produktywności – podstawowego czynnika budującego dobrobyt.

Słabą pociechą jest, że proces ten od kilkudziesięciu lat z różną siłą postępuje we wszystkich krajach europejskiej kultury i nie jest tylko naszym rodzimym odkryciem.

Olgierd Bagniewski, główny ekonomista Klubu Dyrektorów Finansowych „Dialog”