Ocieplenie, ceny energii i nierówności, czyli instrumenty bogacenia się
Z globalnym ociepleniem walczymy gównie przy pomocy handlu prawami do emisji CO2 na „wolnym rynku”. Handel zbyt „wolny” nie jest, bo niektórzy muszą prawa te kupować. Wolny jest dla tych, którzy wprawdzie sami nie emitują CO2, ale „emitują” za to pieniądz fiducjarny, przy pomocy którego dokonują transakcji na „rynku” praw do emisji CO2 oraz inwestycji w odnawialne źródła energii (na przykład wiatraki). Im szybciej rosną ceny praw do emisji, tym więcej zarabiają ci, którzy nimi handlują i ci, którzy wybudowali wiatraki. Prawa do emisji kupują nie tylko ci, którzy emitują CO2, ale także i ci, którzy chcą je drożej odsprzedać, tym którzy emitują CO2. Są więc zainteresowani jak największymi wzrostami cen w okresie między otwarciem, a zamknięciem pozycji na swoim rachunku. Równocześnie zarabiają na sprzedaży „zielonych certyfikatów”. Im wyższy zysk na sprzedaży praw do emisji, tym bardziej opłacalna jest produkcja energii w elektrowniach wiatrowych, w budowę których się inwestuje.
Skąd „inwestorzy” mają pieniądze? Dzięki wcześniejszym inwestycjom. A dzięki czemu dokonywali tych inwestycji w latach poprzednich? Dzięki pieniądzom pożyczonym z banków. A komu banki pożyczają? Tym, którzy mają dobry „standing” w bankach. A kto ma dobry standing? Ten który wcześniej już dostał z banku kredyt i go spłacił. A skąd banki mają pieniądze żeby je pożyczyć ciągle tym samym, którym wcześniej pożyczyły? Mogą „kreować” pieniądze udzielając kredytów proporcjonalnie do swoich aktywów. Co stanowi „aktywo” banku? Zobowiązanie kredytobiorców do spłaty kredytów. Jakie to są zobowiązania? Są to zobowiązania tych, którzy dostali kredyt na budowę elektrowni wiatrowej i tych, którzy dostali kredyt na zakup mieszkania, samochodu, laptopa. Tych drugich jest więcej.
Czyli jak przysłowiowy „bezrobotny Murzyn w podkoszulku siedzący na ganku walącej się chatki w Alabamie” (ze skeczu Johna Birda i Johna Fortune’a) dostał kredyt na zakup tej chatki, banki mogą sfinansować budowę elektrowni wiatrowej. Im więcej pożyczyli na zakup chatki, tym więcej mogą pożyczyć na budowę elektrowni a inwestorzy szybciej spłacą kredyt na budowę elektrowni dzięki temu, że „bezrobotny Murzyn…” będzie płacił więcej za prąd do ogrzania i oświetlenia swojej chatki.
Ergo – na walce z globalnym ociepleniem ponadprzeciętnie zarabiają bogaci, a tracą biedni. Słychać tłumaczenie, że ci biedni tak dużo więcej za ten prąd nie zapłacą. Ale biednych jest dużo, a bogatych mało. Więc w sumie ci biedni zapłacą jednak dużo. I to „dużo” trafi do tych których jest mało. Mamy w Polsce około 14,2 mln gospodarstw domowych. Statystycznie 97% z nich – czyli około 13,8 mln – uzyskuje dochód mieszczący się w pierwszym progu podatkowym. Statystycznie na energię elektryczną wydają one około 175 zł miesięcznie. Jak jej cena wzroście o 30% – czyli 50 zł miesięcznie, to nie będzie nieszczęścia. Ale razem wydadzą one 690 mln więcej. Do kogo trafi te 690 mln? Do garstki „inwestorów”, którzy mieli pieniądze na wybudowanie elektrowni wiatrowych.
Równocześnie trwa walka z nierównościami, które powstają między innymi z tego powodu, że biedni muszą więcej płacić za prąd, a bogaci mogą więcej zyskać na inwestycjach w energię odnawialną, niżby zyskali na innych inwestycjach. Te zyski trzeba więc opodatkować. Podatek dochodowy powinien zostać podwyższony – na przykład do 75% jak proponuje Thomas Piketty. Ale „inwestorzy” z reguły nie płacą podatku dochodowego. Oni ponoszą bowiem regularnie „straty”. Przecież „inwestycje” to „koszty”, które pomniejszają zysk do opodatkowania, albo zwiększają stratę, którą będzie można odliczyć od zysku, jak on już się pojawi w kolejnych latach. Ale przecież jak już trzeba byłoby zacząć płacić podatki to się biznes sprzeda innemu funduszowi inwestycyjnemu, który… dostanie na to kredyt i… zacznie odnotowywać straty.
Ten wyższy podatek od generowanego dochodu zapłacą więc nie ci, którzy mają już majątek pozwalający im na wchodzenie w opłacalne (między innymi za sprawą państwowych regulacji) inwestycje, ale ci, którzy tego majątku jeszcze nie mają a dopiero zaczynają generować dochody, które w przyszłości pozwoliłby im większy majątek zgromadzić. Jak tym „aspirantom” dochód wyżej opodatkujemy, to dłużej będą oni aspirować do zostania bogatymi.
Robert Gwiazdowski, adwokat i doradca podatkowy, profesor prawa na Uczelni Łazarskiego, na której zajmuje się myślą polityczną, prawną i ekonomiczną oraz ekonomiczną analizą prawa.