BiznesITSpołeczeństwo

Amerykanie się nie zgadzają, Europa mówi tak śledzeniu kontaktów obywateli

Jak może wiesz, dwa tech giganty Apple i Google, posiadające łącznie 99% smartfonów, zbudowały wyjątkową technologię a właściwie platformę technologiczną do śledzenia wirusa. Na jej bazie można tworzyć lokalne krajowe rozwiązania. Po co? Co one mają robić?

Wyobraź sobie, że idziesz na spacer i mijasz 10 osób. W ułamku sekundy Wasze telefony się „widzą” i odnotowują fakt minięcia się. Załóżmy, że jedna z osób kilka dni później pojawia się w szpitalu i okazuje się, że ma COVID19. W mgnieniu oka wiadomo z kim ta osoba miała kontakt i za zgodą, można do mnie i do Ciebie wysłać informację „Hej byłeś blisko zarażonego, sprawdź co zrobić teraz”

CEL SZCZYTNY? ALE…

…..są wątpliwości, czy tech giganci, nie będą dziś śledzić wirusa a jutro czegoś innego.

Jak to wygląda na świecie?

Korea Południowa śledzi swoich obywateli kamerami w metrze i na ulicach.

Chiny i Singapur oraz Australia zainstalowały już apki w telefonach swoich obywateli. Śledzą.

Europa podąża śladem innych.

UK i Niemcy porzuciły własne, lokalne rozwiązania. Niemcy nawet wytypowały firmę, która miała takowe dostarczyć, ale okazało się, że nie da ono rady dostarczyć tego, co Apple i Google.

 

WSZYSTKO ZACZĘŁO SIĘ W NY

Otóż, dlaczego w Nowym Jorku sprawy z wirusem zaszły tak daleko? Wynika to z faktu, że w pewnym momencie zatrzymano contact tracking. Działa to w ten sposób, że zgłaszający się z COVIDEM pacjent udziela wywiadu i opowiada z kim się kontaktował w ciągu 14 dni. Następnie lekarze spisują listę osób, kontaktują się z nimi i każego pytają oto samo. Widzą więc ile osób trzeba sprawdzać.

Contact tracing zadziałał perfekcyjnie w przypadku HIV. Dlatego go podjęto i tutaj.

Kiedy jednak sprawy w Nowym Jorku przybrały kiepski obrót, lekarze porzuciłi contact tracking, gdyż nie mieli na to czasowych możliwości. Musieli się zająć chorymi. Kula śnieżna wyrwała się spod kontroli. 

Technologia od Google i Apple ma to załatwiać samodzielnie i automatycznie. Tym samym w Nowym Jorku tylko ma ona pomóc w zalepieniu dziury brakujących służb medycznych, dedykowanych samym wywiadom, na poziomie 100 000 medyków. Więc sprawa dotyczy poważnych pieniędzy w skali globu.

KTO JEST PRZYKŁADEM

Korea Południowa. Od razu jak uderzył COVID19 zastosowała śledzenie obywateli, a raczej wirusa. Wiadomo, że wszyscy jej zazdroszczą skuteczności w opanowaniu pandemii.

No i teraz. Rozwiązaniem problemu jest przekazywanie do tech gigantów informacji o tym:

– gdzie jesteśmy (no to już wiedzą)

– ale z kim jesteśmy

Przypomnę, że Facebook miał kilka lat pomysł, aby śledzić to z kim jesteśmy w pobliży i podpowiadać nam samodzielnie. „Hej a może Gosia chciałaby pójść na to samo wydarzenie co Ty. Jesteś blisko niej teraz, zapytaj”

Pomysł przepadł z powodu krytyki władz amerykańskich i opinii publicznej.

No, ale teraz nie chodzi o koncert czy kolację, ale wirusa i to cholernie szybko się rozprzestrzeniającego.

 

AMERYKANIE I AWERSJA DO WŁADZ

Historia Ameryki pokazuje, że zawsze obywatel bronił się przed rządem. Amerykanie mają broń, gdyż Anglicy chcieli im ją odebrać i wdrożyć swoje prawo. Obywatele więc nie rejestrują broni w USA, aby rząd nie wiedział ile jej jest. Anglicy kiedyś nie wiedzieli i się przeliczyli. Dostali za swoje, bo nie wiedzieli, jakie armaty mają Amerykanie w domu.

No i teraz jest to samo. Apple i Google oraz rząd, który ma jakoś te dane wykorzystać do działania w służbie zdrowia.

Amerykanie, podczas lockdown protestowali, że lockdown to zamach na ich wolność osobistą. Reszta świata się mniej lub bardziej podporządkowała. Amerykanie nie. Podobnie jest teraz. Nie chcą, aby rząd wiedział, gdzie Amerykanie przebywają i z kim.

W Niemczech, Włoszech (także porzucono plany budowania własnej apki, mimo, że już była i nawet Ministerstwo Innowacji ją promowało) i Francji zbadano, że istnieje akceptacja śledzenia na poziomie 68% społeczeństwa. Badanie prowadził Uniwersytet Oxforda.

W Ameryce akceptacja jest na poziomie 45%. Więc Amerykanie się nie zgadzają.

Oczywiście, śledzić gdzie jestem i z kim, nie oznacza dzielenia nazwisk.

 

JAK TO WIĘC DZIAŁA

Każdy z nas (smartfon) ma mieć przypisany numerek. Ten numerek jest przekazywany do instytucji. Numerek zmienia się co 15 minut, więc nie ma szans przypisania go do nazwiska. Przechodząc obok kogoś, dwa i więcej numerków się „stykają”. Ten styk jest zapisywany i przechowywany. Wstecz można odtworzyć historię tych styków.

Jeśli mam apkę i mam wirusa, na ochotnika sygnalizuję ten fakt w aplikacji. Numerki się aktualizują i odpowiednia insytytucja (tu może to być jednostka rządowa) tłumaczy numerek na Arek Skuza, numer IMEI lub coś innego. Wtedy dostaję informację „Hej mogłeś mieć kontakt z zarażonym”

Z jakiego jeszcze powodu EUROPA jest za rozwiązaniem? Także dlatego, że ma centralne jednostki takie jak ZUS w Polsce, NHS w UK. Te jednostki mogą wziąć na siebie odpowiedzialność odkodowywania numerków.

W USA nie ma takiej insytucji. Służba zdrowia jest mieszanką prywatnych (przeważają) i państwowych instytucji. Zatem jest problem! Apple i Google utknął na własnym terenie.

Do całego zamieszania dochodzą hakerzy, którzy czyhają na takie dane. Hackerzy mając takie dane mogą wpływać na moje zatrudnienie, relacje osobiste, scoring kredytowy w Ameryce.

CO DALEJ?

Google, Apple, MIT, Oxford szukają odpowiedniego schematu śledzenia. Póki co go nie widać. Na pewno będzie, gdyż pozwoli zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy gospodarce, która go skutecznie wdroży. Niemcy, UK i Francja są już w kolejce.

 

Arkadiusz Skuza, ekspert AI i rozwoju produktów, mieszka w USA, www.arekskuza.com