Bez kategorii

W zastępstwie poczucia własnej wartości….

I kończąc tytuł: mając mało dowodów własnej wartości, próbujemy je zastąpić wskazując niższą wartość innych ludzi.

W przestrzeni mediów – tradycyjnych i społecznościowych – posługujemy się coraz bardziej dosadnym, jątrzącym, wykluczającym językiem. Tym sposobem mówienia dowalamy jakimś „innym”, podkreślając swój pogląd czy rację. Wręcz o to chodzi: aby odczuł naszą pogardę, naszą wyższość, naszą determinację w pozostawaniu „przy swoim”.

W konwersacji publicznej przestało chodzić o zaciekawienie inną racją czy poglądem, o poszerzenie swojej wiedzy lub wyobraźni, o uzupełnienie czy modyfikację swojej opinii dzięki słownemu oddziaływaniu drugiego człowieka.

Rozmawiamy, aby wyrazić siebie w opozycji do innych. Zatem każdy pretekst jest dobry, aby podkreślić swoje odrębne „ja”,  a najlepszy jest wtedy, gdy jest szansa, że ktoś będzie miał inne zdanie. Zatem poruszamy tylko te tematy, które dzielą, nie poruszamy tematów, które łączą. Tematy, które łączą, nie mają waloru eksponowania odrębności osoby.

Zaznaczam, że mówimy o przestrzeni mediów, publicznej, społecznej, politycznej. W przestrzeni biznesowej czy stowarzyszeń mówimy o konkretnych zagadnieniach finansowych, technologicznych czy organizacyjnych, więc ta cecha  – mówienia w celu eksponowania siebie – występuje w dużo mniejszym stopniu.

Dlaczego tak się stało z naszymi rozmowami?

Grzegorz Krzemiński, również uczestnik naszej społeczności Business Dialog, zastanawia się, czy tego zjawiska nie wywołały media cyfrowe. „Może to kwestia mediów elektronicznych? Komunikacji face-to-face uczyliśmy się tysiącleciami. Komunikacji, gdy nie widzimy drugiej strony, uczymy się od początków XIX wieku.”

Zapewne coś w tym jest. Gdy rozmawiamy z kimś, nawet z dużą grupą osób, patrząc im w oczy, zachowujemy na ogół większą, powiedzmy, dyplomację w wypowiedziach. Jest to też ten sposób rozmowy, w którym natychmiast występuje reakcja, więc musimy się liczyć z tym, że cudza reakcja na naszą dosadność może sprawić nam kłopot, nie będziemy mieli dostatecznie dużo czasu na jej sformułowanie. No i w kontakcie bezpośrednim na wiele innych sposobów rozmówcy mogą wyrazić swoje opinie, mogą też przejść do czynów, choćby podać sobie ręce czy spoliczkować. Nie muszą eskalować słów.

Mamy umiejętność rozmowy bezpośredniej, choć oczywiście jedni wyższą, drudzy niższą, czasem stosowaną, a czasem nie.

W przestrzeni wirtualnej rozmawiamy od niedawna, mamy mało „w genach” w tym obszarze, nawet Netykieta nie jest powszechnie znana, a przecież ona dotyczy absolutnych podstaw.

W Business Dialog półtora roku temu wypracowaliśmy etykietę spotkań online i do dziś musimy mobilizować do jej stosowania, choć jesteśmy w społeczności, w której w dużym stopniu się znamy bezpośrednio i nie ma bulwersujących społeczno-politycznych tematów. Wielu z trudnością przychodzi choćby podpisanie się imieniem i nazwiskiem czy włączenie kamery (lub przeproszenie za niemożliwość jej włączenia).

Niedawno opublikowaliśmy w serwisie Business Dialog tekst w dużej mierze dotyczący Facebooka, ale mający w tle uniwersalną zasadę psychologiczną: Im więcej wiemy o kimś drugim, tym – na ogół – mniej go lubimy.  FB mobilizujący do maksymalnego upubliczniania się uruchomił tę zasadę, pośrednio zwiększając zasoby niechęci w społeczeństwie, a więc i agresji, i podziałów. „Ludzie dzielą się czterokrotnie większą ilością informacji o sobie, gdy rozmawiają przez komputer niż gdy rozmawiają osobiście. A zatem wraz z pojawieniem się mediów społecznościowych, wiemy coraz więcej o ludziach, a więc i prawdopodobnie coraz mniej się lubimy.” – piszę tam. Tutaj jest ten tekst https://businessdialog.pl/artykuly/wiedziec-o-kims-wiecej-najczesciej-oznacza-mniej-lubic-czyli-o-ws

Jednak najważniejsza przyczyna jest gdzie indziej. W mediach piszemy i mówimy w celu podbicia swojej wartości we własnych i cudzych oczach. Sam fakt, że publicznie możemy coś powiedzieć i to jacyś „wszyscy” widzą to – co kiedyś było zastrzeżone dla małej grupy osób, np. dziennikarzy czy naukowców – ma niezwykle dowartościowującą moc, z czego często nie zdajemy sobie sprawy.

Najprostszym, każdemu dostępnym, sposobem wyrażania siebie w sieci, jest podkreślanie swojej odrębności od innych, bo wystarczy znać postawę, cechy czy poglądy tego własnego, a już samemu nie trzeba wysilić się na sformułowanie swojego komunikatu. Wystarczy dać do zrozumienia, że jestem lepszy, mądrzejszy, szlachetniejszy, bardzie przenikliwy czy bardziej wrażliwy. Ewentualnie dodać jakieś popularne sformułowanie za czym jestem.

Internet jest pełen z jednej strony brutalnych sformułowań względem drugich, a z drugiej sugestii własnej szlachetności, odpowiedzialności, otwartości, refleksyjności. Nasz wirtualny komunikat jest nakierowany na własne „ja” bez względu na to, ilu mamy obserwatorów, komentatorów, znajomych, czy jak się nazywa uczestników danego medium. To jest scena dla „ja”.

Nie ma to nic wspólnego z komunikowaniem się, jest jedynie wyrażaniem samego siebie. A jest brutalne, bo im mocniej dotknę tego drugiego innego, tym bardziej jestem widoczny.

To, niestety, jest tak, że zalew brutalności i agresji w Internecie odzwierciedla przede wszystkim naszą słabość umysłową, emocjonalną, duchową, albo….. słabą kreatywność w wyrażania tych naszych zasobów umysłowych, emocjonalnych, duchowych. Być może wcale nie jest z naszym intelektem i charakterem tak źle, ale nie umiemy wyrazić ich w naszych dziełach.

Może więc tutaj jest droga wyjścia z tego impasu? Wielka akcja chwalenia siebie nawzajem za rzeczywiste wartościowe zachowania i idee? Więcej niż like’owanie?

Iwona D. Bartczak